Coober Pedy, czyli biały człowiek w dziurze

Podróż dookoła Australii czas zakończyć. Do miejscowości Port Augusta zostało już tylko 500 km na południe. To miasto, w którym pętla podróży zamknie się, a stamtąd już szybciutko do domu tylko jakieś… 1500 km. Bo czym ten odcinek jest w obliczu przejechanych ponad 20 000 km?

Jedną z ostatnich atrakcji na trasie jest Coober Pedy – światowa stolica opalu. Ten szlachetny kamień ze względu na swoje walory estetyczne i optyczne jest jednym z najdroższych na świecie. Wydobycie cennego kruszcu rozpoczęło się w Coober Pedy na początku XX wieku, czyniąc to miejsce w kolejnych latach i dekadach życiowym celem śmiałków z najróżniejszych stron świata. Porzucali swoje dotychczasowe zajęcia i miejsca życia, aby przybyć na nieznany kontynent z nadzieją na szybkie bogactwo. Szybkie, ale niełatwe. Warunki życia w powstającym w środku niczego miasteczku, na pustynnej ziemi, gdzie temperatury osiągające 40 stopni to nie żadna anomalia, a woda jest skarbem prawie tak samo cennym jak wydobywany kruszec, sprawiły, że fortuna jakiej można było się dorobić na opalu, nie dla każdego była osiągalna. Jedynie dla tych najtwardszych, najbardziej zdeterminowanych i… pomysłowych.

Niemalże piekielne warunki klimatyczne sprawiły, że jedyną ulgą i ucieczką od lejącego się z nieba żaru okazały się… podziemia. Mieszkania wykopywane w chłodnych jamach w ziemi stały się podstawą życia w Coober Pedy. W taki sam sposób „wznoszono” także obiekty sakralne, czy miejsca usługowe. Wprawdzie dziś architektura naziemna jest już częścią tutejszego „miejskiego krajobrazu”, ale wielu nadal wybiera życie w naturalnych czterech ścianach.

Bo też właściwie niewiele się zmieniło od czasu, kiedy powstawało Coober Pedy, czyli w języku aborygeńskim – dziura białego człowieka. Kopanie w ziemi jest nadal najważniejszym zajęciem. Odbywa się ono w sprywatyzowanych, nierzadko rodzinnych kopalniach. Ale dorobienie się fortuny staje się coraz trudniejsze. Celowa polityka państwa – wprowadzenie limitów ograniczających posiadaną powierzchni – ma zapobiec kumulowaniu zbyt dużych pól wydobywczych w rękach indywidualnych właścicieli. Co gorsza, znalezienie wystarczająco wartościowego opalu przypomina loterię. Można zatem z dnia na dzień stać się milionerem albo od czasu do czasu osiągać tylko drobne zyski.

Ale współcześnie Coober Pedy to nie tylko przemysł i ciężka praca – to także turystyka. Jest to unikatowe miejsce na mapie świata, które bardzo wiele mówi o ludzkich pragnieniach i aspiracjach. A jego niepowtarzalny krajobraz sprawia, że trzeba porzucić dotychczasowe wyobrażenia o życiu na prowincji i widzenie rzeczywistości w kategoriach piękne-brzydkie. To sacrum i porfanum docenili także filmowcy. Coober Pedy stał się m.in. scenerią dla kultowego australijskiego obrazu: „Priscilla, królowa pustyni”.

Ale tak jakby nigdy nic, Coober Pedy wciąż przyciąga kolejnych odważnych, którzy marzą o lepszym życiu. Dlatego to miasteczko mające niespełna 3500 mieszkańców tworzy – nawet jak na australijskie warunki przystało – imponująca mieszanka narodowościowa, na którą składa się ponad 45 różnych nacji, dla kontrastu dość homogeniczna zawodowo. Bo dla wszystkich najważniejszy jest opal – jego wydobycie, obróbka lub sprzedaż.

I tak naprawdę to problem w Australii na znacznie szerszą skalę: wydobywanie surowców mineralnych przez gigantyczne koncerny (krajowe i zagraniczne) – bez względu na konsekwencje dla środowiska naturalnego. Bo jedynym imperatywem jest zysk. Quo vadis Australio?