Jadąc do Ballarat

No to jesteśmy w podróży. Odsuwanie się daty rozpoczęcia wyprawy sprawiło, że cieszę się samą możliwością przemieszczania – pomimo tego, że pogoda nie sprzyja całodziennym wyprawom i robieniu dobrych zdjęć (chyba z radości i niedowierzania zapomniałam usunąć tę przedziwną datę, która wyświetla się na zdjęciach). Na szczęście Australia to nie Wielka Brytania, i nawet jeśli niebo zasnuje się beznadziejnie, to i tak trzeba mieć ze sobą okulary słoneczne i krem z filtrem, bo nigdy nie wiadomo, czym to się skończy. Póki co kończy się nie najgorzej, a temperatury im dalej od Canberry tym wyższe, czyli na chwilę obecną 18-stopniowa zima. Oglądamy więc zza szyby samochodu skrajne wariacje pogodowe, delektując się przy tym cudownością przemieszczania i doświadczania zmian krajobrazu. A w terminach nazw geograficznych to: Sheppaarton – Bendigo – Ballarat. W tym ostatnim wybuchła w połowie XIX wieku gorączka złota, rozlewając się na całe okoliczne tereny i na kilka miesięcy powodując prawie całkowite opustoszenie Melbourne. Wprawdzie ostatnią kopalnię w Ballarat zamknięto w 1918, a koryto strumienia, w którym znaleziono pierwsze złoto zostało zabetonowane, to imponująca architektura przenosi natychmiast w okres złotej świetności. Równie dobrze w eksponowaniu swoich atrakcji radzi sobie Bendigo, dlatego współczesna gorączka złota, czyli rywalizacja o turystów między miastami trwa. Nie wszystkie miejsca mają jednak tyle szczęścia. Po drodze doświadczamy też i całkiem innej Australii – zapomniane, nie tylko przez turystów, miasteczka. Wyrastające w środku niczego, między dziesiątkami kilometrów łąk. Zieją nudą i pustką – dosłownie i dogłębnie. Większość domów i sklepów pusta albo na sprzedaż. Nie działa już żadna stacja benzynowa. Ile jeszcze lat życia zostało takim miejscom?




Mabo, czyli człowiek który zmienił Australię…

W Australii świętujemy właśnie bardzo ważną rocznicę – 3 czerwca minęło 20 lat od momentu, kiedy australijski Sąd Najwyższy podjął po raz pierwszy decyzję przyznającą prawo własnościowe do ziemi rdzennemu mieszkańcowi Australii – Eddiemu Koiki Mabo. Niestety sam nie doczekał tego niezwykłego, ze względów osobistych jak i historycznych, wyroku, gdyż umarł kilka miesięcy wcześniej.

Do tej pory prawo australijskie działało wedle założenia, że zanim przybyli na tutejszy ląd biali, była to ziemia niczyja tzw. terra nullius, pustynia, pustka. Dlatego ląd automatycznie został własnością korony brytyjskiej, czyniąc z niej jedynego i pierwszego właściciela. Łatwo sobie wyobrazić jak przełomowa była decyzja „Mabo” (tak do dziś ze względu na swoją bezprecedensowość określa się ten przypadek) podjęta po ponad 200 latach nieprzyznawania żadnego prawa do ziemi pierwotnym jej mieszkańcom – którzy żyli na niej od 40 000 lat. Decyzja ta nie zmieniła bynajmniej prawa regulującego dotychczasowe stosunki własnościowe w Australii, lecz odnosiła się do tego jednego przypadku. Nie była także momentem pojednania, lecz w odpowiedzi wywołała wrogą kampanię, „uświadamiającą” jak zmieni się teraz życie każdego białego, który straci swój dom i ogródek.

Pojednanie nie udało się też trzy lata później, w rocznicę śmierci Mabo, którą uczczono odsłonięciem tablicy pamiątkowej z jego wizerunkiem, umieszczonej na grobie bohatera w Townsville. Uroczystości tej, która zgodnie z tradycją kończyła okres żałoby, towarzyszyła wielka oprawa, z udziałem rodziny, gości i mediów. Kolejnego dnia w tym samym miejscu znowu były media… Tablica została zdewastowana, a podobizna Mabo wyrwana. Najbliżsi, chociaż mieszkali w Townsville, zmuszeni byli podjąć decyzję o powrocie ciała Mabo, do jego ziemi…

Mabo pochodził z położonych na północno-wschodnim wybrzeżu Australii Wysp Torres Strait Islands. Jak wszyscy inni nie-biali mieszkańcy Australii, pozbawiony był możliwości edukacji. Na początku lat 70-tych pracował jako ogrodnik na uniwersytecie w Townsville (o ironio na James Cook University). Tam też został zaproszony do przeprowadzenia prelekcji na temat kultury Torres Strait Islands. Opowiadając o niej mówił też o ziemi przodków, która w jego przekonaniu była ich własnością. I wtedy właśnie dowiedział się, że jest zupełnie inaczej, że nie obowiązuje wielowiekowa tradycji przekazywania ziemi z ojca na syna, jaką kultywowano wedle prawa Malo, które było najwyższą zasadą także dla niego samego. Mabo nie mógł uwierzyć, że jedynym posiadaczem ziemi jest korona brytyjska… To był początek jego walki o prawo do lądu, która przeistoczyła się w ruch polityczny.

Obchody w stolicy:
(córka Mabo):