GDY KÖNIGSBERG STAŁ SIĘ KALININGRADEM
Kaliningrad, Königsberg, Królewiec. Trzy różne nazwy tego samego miasta. Jednak, gdy Königsberg stał się Kaliningradem – a formalnie miało to miejsce 4 lipca 1946 roku – było to już miasto zupełnie inne.
Jak wiele innych miejsc w Europie Środkowej i Wschodniej w I połowie 1945 roku. Königsberg stał się twierdzą, bronioną przez wojska niemieckie przeciwko armii radzieckiej. Rosjanie mieli zdecydowaną przewagę. Ostateczny szturm trwał 4 dni. Kapitulacja Königsbergu nastąpiła 9 kwietnia. Tak opisuje ją w swojej książce Michael Wieck, ocalały świadek żydowskiego pochodzenia: „Ostatnie punkty obrony w totalnie zniszczonym śródmieściu, w którym już od dawna nie mieszkali żadni cywile (choć nie mogę wykluczyć, że w ostatniej chwili ktoś się tam schronił) skapitulowały dopiero wtedy, gdy Rosjanie podpalili zajęte wcześniej i jeszcze zamieszkane dzielnice, paląc przy tym wielu zamkniętych w piwnicach cywilów. Pod pretekstem trwających działań wojennych Rosjanie szczególnie okrutnie obchodzili się z mieszkańcami miasta. Podczas bezsensownych walk obronnych po 6 kwietnia – czyli po rozpoczęciu wielkiego ataku – lekkomyślnie wydano na pastwę wojny cywilną ludność Königsbergu. Tysiące istnień ludzkich można było uratować, gdyby kapitulacja nastąpiła chociaż trzy dni wcześniej”.
Wieck wspomina swoje ocalenie, pokazując równocześnie absurd wojny: „Nagłe zniknięcie niemieckich mundurów dało nam cudowne poczucie uwolnienia. Wystarczająco długo cierpieliśmy z powodu związanej z nimi władzy. Teraz już nikt nie będzie nas szkalował jako mniej wartościowych ani chciał z tego powodu pozbawić życia. Może nawet będziemy traktowani lepiej, może dostaniemy jakieś zadośćuczynienie – za to, że w tej narodowosocjalistycznej wojnie pozostaliśmy bez winy, że byliśmy prześladowani. To byłoby sprawiedliwe. A przede wszystkim liczyliśmy, że otrzymamy może wreszcie normalne racje żywnościowe, bo nasze siły już się wyczerpywały. Ale najważniejsze było to, że wojna się skończyła, a Hitler został pokonany. (…)Rozmyślaliśmy nad tym i – choć niczego nie życzyłem sobie goręcej niż pozbycia się w końcu tej oznaki hańby – postanowiłem jednak ją zatrzymać. Kto wie, jak to dalej będzie”.
cyt. za: https://histmag.org/Zanim-Konigsberg-stal-sie-Kaliningradem-17912
PODRÓŻ DO ROSJI
Odwiedziłam Kaliningrad prawie 75 lat po tych wydarzeniach. Właściwie można by więc przyjąć, że to przeszłość i odległa historia. W rzeczy samej. Od tego czasu na gruzach pruskiego Königsbergu wyrosło nowe miasto – radzieckie. Na pierwszy rzut oka bezwzględnie odcinające się od historii sprzed 1945 r., kreując rzeczywistość sowieckiego imperium. Odwiedzając Kaliningrad można albo się jej poddać albo uważnie tropić pozostałości nieistniejącego świata.
To nie była długa podróż w nieznane. Rejsowy autobus Elbląg – Kaliningrad ma do pokonania niespełna 100 km. Po drodze trzeba jednak przebrnąć przez kontrolę graniczną. Tym razem opuszczamy przecież Unię Europejską i strefę Schengen, a do tego wjeżdżamy do Rosji. Po latach nieskrępowanego przekraczania granic unijnych uświadamiam sobie jak bardzo się od tych przystanków na granicy odzwyczaiłam. Kontrola rosyjska przebiega z należytą dla imperium powagą, nawet pomimo tego, że od sierpnia 2019 roku Rosja wprowadziła uproszczony system wizowy do Obwodu Kaliningradzkiego, dzięki czemu o wizę turystyczną można aplikować samodzielnie on-line.
Pecha ma jeden z podróżujących. Nie zostaje wpuszczony na teren obwodu – w jego dacie urodzenia podanej w wizie jest błąd. Nic nie da się zrobić. Zostawiamy chłopaka na granicy i jedziemy do celu. Przy okazji wywiązuje się dyskusja: Czy autobusy liniowe powinny czekać na granicy na odprawę wszystkich pasażerów, także tych którzy mają problemy, skoro opóźnia to godzinę przyjazdu do celu? W dyskusję najbardziej zaangażowani są ci, którzy za kilka godzin wylatują z kaliningradzkiego lotniska w głąb Rosji. Dylematy międzynarodowej komunikacji.
WOKZAŁY
W końcu dojeżdżam na miejsce – rzeczywiście prawie półtorej godziny później niż zakładano. Dworzec autobusowy to tylko kilka stanowisk. Obok stoi hala dworca, która swoją fasadą przypomina znane skądinąd osiągnięcie architektury socjalistycznej – łuskowatą elewację Domu Handlowego „Skarbek”, czyli symbol katowickiego rynku. Dworzec stanowi nie lada kontrast dla wznoszącego się po sąsiedzku budynku dworca kolejowego, który powstał w 1929 roku. Ceglany, elegancki gmach wprawdzie uległ przebudowie i uproszczono jego fasadę, jednak stanowi niepodważalny dowód na obecność nieistniejącego świata. Aby wejść do budynku dworca autobusowego lub kolejowego należy przejść przez bramki bezpieczeństwa oraz kontrolę bagażu.
W sąsiedztwie dworców znajduje się także zajezdnia tramwajowa. Pomimo widocznej infrastruktury, podczas całej wizyty nie minął mnie jednak ani jeden tramwaj. Wygląda na to, że wyparte zostały przez trolejbusy i autobusy – mercedesy i mazy oraz samochody – głównie zachodnich marek. Aut jest jednak tak dużo w centrum, że zostawiają niezdrowy ślad w powietrzu.
LENIN NA POCZĄTEK
Wyruszam zatem do miasta jego główną ulicą, która wychodzi z dworca – prospektem Lenina. Wybudowana na gruzach starego miasta arteria jest typowa dla tego obszaru geopolitycznego: długa – ciągnie się przez ponad 3 km w centrum miasta wzdłuż najważniejszych jego miejsc i atrakcji; szeroka – pomieści nawet imponującą w swych rozmiarach kolumnę wojskową. Jest też obowiązkową drogą, którą powinien pokonać każdy odwiedzający miasto.
Zaczynając wędrówkę prospektem od strony dworca, mijam na początek pomnik patrona ulicy. Lenin stoi na cokole usytuowanym przed wejściem do ważnego w mieście miejsca, tętniącego życiem centrum wydarzeń kulturalnych: Domu Sztuki. Idąc dalej można zauważyć, że w tej części ulicy dominują powojenne, dwupiętrowe bloki mieszkalne. A prospekt znów wywołuje skojarzenia z polską scenerią – ul. Kołłątaja we Wrocławiu, odchodzącą z dworca kolejowego w stronę starego miasta. Zbyt szeroka i zbyt ruchliwa z perspektywy pieszego.
Warto więc w tej okolicy skręcić z prospektu w prostopadłą do niego ulicę, dzięki czemu można – uruchamiając nieco wyobraźnię – na chwilę przenieść się do historycznego Königsbergu. Znacznie węższa ulica, z zachowanymi gdzie nie gdzie ciągami kamienic i miejscami oryginalną kostką brukową oraz biegnącymi po niej szynami tramwajowymi – tyle musi nam wystarczyć do podróży w przeszłość. Momenty i fragmenty.
HISTORYCZNE STARE MIASTO
Pora wracać na główną ulicę, zwłaszcza, że prowadzi do historycznego centrum (1,5 km od dworca). No właśnie, ten zlepek słowny nabiera w Kaliningradzie nowego znaczenia. Historyczne centrum – to centrum które przeszło do historii. Z przepięknej, gęstej zabudowy Altstadtu, znajdującego się na wyspie Knipawa (Kneiphof), malowniczo okalanej przez łączące się tu rzeki – Nową i Starą Pregołę, stoi jedynie budynek katedry. Reszta zrównana została z ziemią, którą dziś pokrywa park miejski. Trudno uwierzyć, że w miejscu, gdzie spacerują ludzie i biegają psy znajdowało się historyczne stare miasto – z gęstą zabudową na ponad 20 ulicach, połączone z lądem 5 mostami. Dziś zachowane już tylko na pocztówkach, zdjęciach i może w ludzkiej pamięci. Dlatego właściwie nie wiadomo, czy to bardziej z myślą o turystach, czy o mieszkańcach umieszczono na wyspie 17 tablic informacyjnych – ze starymi fotografiami, które dobitnie ukazują skalę zmiany, a właściwie zniszczenia tej części miasta. Pocztówki i opisy przedwojennego centrum miasta można znaleźć też na stronie: kneiphof.ru /
KATEDRA
Gotycka katedra została wzniesiona w XIV w. Była miejscem pochówku wielkich mistrzów krzyżackich, książąt pruskich, profesorów miejscowego uniwersytetu, a także księcia Bogusława Radziwiłła oraz jego żony Anny Marii. Uległa znacznym zniszczeniom podczas nalotów brytyjskie RAF w 1944 r., a następnie podczas oblężenia miasta przez Rosjan. Przez kilkadziesiąt lat po wojnie pozostała w stanie ruiny. Jej odbudowę podjęto w latach 90., głównie ze środków niemieckich. Rosyjskie władze nie zgodziły się jednak na przywrócenie katedrze funkcji sakralnych. Dlatego dziś mają tu miejsce koncerty, wystawy i wydarzenia kulturalne. Wnętrze znów przypomina swój pierwotny wygląd. A dążenie do jego wiernego odtworzenia widoczne jest nawet w zrekonstruowanych witrażach. W katedrze znajduje się także muzeum poświęcone miastu, kaplica prawosławna oraz ewangelicka.
IMMANUEL KANT
Przy katedrze znajduje się także jedno z najważniejszych miejsc dla miasta – współczesnego i historycznego: grobowiec Immanuela Kanta. Postać tego wybitnego niemieckiego filozofia przyciąga odwiedzających z różnych krajów. Przyciągnęła także i moją osobę. Na studiach jego myśl fascynowała mnie z kilku powodów – filozofii epistemologicznej, w której wnikliwie pokazywał, co warunkuje nasze możliwości poznawcze, oraz etycznej ze sformułowanym imperatywem kategorycznym, wyznaczającym obowiązek etyczny wobec drugiego człowieka.
Równocześnie spokoju nie dawała mi powtarzana przy wielu okazjach w odniesieniu do Kanta informacja, że urodził się, całe życie spędził i umarł w Królewcu. Intrygowało mnie, jak niezwykłym musi być to miejsce na ziemi, które wystarczyło do stworzenia wielkiej, krytycznej filozofii. Tylko, że niewiele pozostało z miasta, w którym powstawała kantowska myśl – nawet, jeśli dzisiaj Kaliningrad nie odżegnuje się od postaci Kanta, co najlepiej pokazuje fakt, że wybitnego filozofa uczyniono patronem miejscowego uniwersytetu. To także jedna z najczęstszych postaci, jaką znaleźć można na… gadżetach sprzedawanych turystom oraz patron mini-marketów spożywczych.
NOWA SYNAGOGA
Nieopodal katedry znajduje się odbudowana synagoga, która spalona została przez Niemców podczas nocy kryształowej w 1938 r. Ponowne oficjalne otwarcie synagogi miało miejsce 8 listopada 2018 r. Architektonicznie w znacznym stopniu inspirowana jest swoim oryginałem. Jednak zmodyfikowano wygląd fasady. Zamiast czerwonej cegły, dominują jasne wapienne pasy, mające nawiązywać do architektury Izraela. Synagoga pełni funkcje sakralne.
ZAMEK KRZYŻACKI
Idziemy dalej prospektem Lenina, aby poznać kolejne „atrakcje turystyki nie-bytu”. Niespełna 400 m na północ od Knipawy znajdują się ruiny kolejnej bardzo ważnej dla historii miasta budowli, czyli XIII-wiecznego zamku krzyżackiego. Więcej o jego historii można przeczytać: https://eloblog.pl/zamek-w-krolewcu-konigsberski-zabytek-ktory-przestal-istniec/
Zamek był niszczony etapami. Najpierw podczas nalotów przez wspomnianych aliantów w 1944 r. Kolejne zniszczenia miały miejsce w czasie oblężenia miasta w kwietniu 1945 r. Zamek został spalony, ale stały jeszcze mury. W 1953 r. wysadzono w powietrze jego 82-metrową wieżę. Następnie w 1968 r. zostały zniszczone pozostałe fragmenty ruin. W latach 70. w ich sąsiedztwie wybudowano wielki gmach zwany Domem Sowietów. Budowli nigdy nie ukończono. Widoczny z dużej odległości 12-piętrowy niebieski moloch do dziś zieje postsowiecką pustką, stojąc w bliskim sąsiedztwie ruin zamku krzyżackiego. O ironio.
NOWE CENTRUM
Sowieccy budowniczy pragnąc stworzyć nowe miasto, które z założenia miało być niepodobne do swojego poprzednika, przesunęli centrum. Dziś jest nim odcinek prospektu Lenina ciągnący się od okolicy ruin zamku do pl. Zwycięstwa (Pabiedy). Zanim jednak tam dotrzemy, to warto zauważyć po drodze odnowione powojenne kamienice. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że po renowacji budowle całkowicie zmieniły swoje oblicze. Ich fasady z prostych – znanych zresztą z naszej socjalistycznej rzeczywistości, 3-piętrowych bloczków – zmieniły się w nawiązujące do stylów historycznych, okazałe kamienice. Czy wyraża się w tym jakieś subtelne nawiązanie do przeszłości miasta, czy to raczej przykrywka dla architektonicznej sowieckiej brzydoty? A może po prostu pragnienie życia w lepszej przestrzeni – nawet jeśli tworzą ją ersatz? W centrum miasta znaleźć można jeszcze kilka podobnych miejsc, gdzie wzniesiono lub wznosi się – bo tę tendencję widać wyraźnie także we współczesnej architekturze – takie-niby-historyczne budowle. Ich styl nawiązuje często do architektury hanzeatyckiego niegdyś Królewca.
BUNKIER LASCHA
Przemierzając ten odcinek prospektu Lenina, należy koniecznie skręcić w prostopadłą do niego ul. Uniwersytecką. Zawiedzie nas ona – jak można się domyślić – do uniwersytetu. Kto jest jego patronem przypomina stojący na skwerze przed uczelnią pomnik Kanta.
Na tym samym skwerze znajduje się kolejny ważny dla historii miasta obiekt, a precyzując – znajduje się pod skwerem. Jest to bunkier, którego budowę zlecił Otto Lasch, generał Wehrmachtu, dowodzący obroną Königsbergu. Stacjonował w bunkrze od marca 1945 r. Ciekawostka jest, że Lasch pochodził z Pszczyny. W 1967 r. bunkier został udostępniony do zwiedzania i do dziś stanowi filię Muzeum Historycznego Kaliningradu, w której przedstawiona została radziecka wizja wyzwalania miasta.
A teraz wracamy do współczesności i kończymy wędrówkę w samym sercu współczesnego miasta – na wspominanym już pl. Zwycięstwa. Miejsce to – zwłaszcza wieczorem – tętni życiem niczym europejskie miasto. Wygląda na to, że świat galerii handlowych, kawiarni i restauracji wabi wielu chętnych – niezależnie od położenia geopolitycznego.
W POSZUKIWANIU TOŻSAMOŚCI
Wydaje się, że współczesny Kaliningrad poszukuje swojej tożsamości i pomysłu na siebie – także wobec przyjeżdżających tutaj coraz częściej turystów. Zaczyna sięgać także do przedwojennej historii. Dobitnie doświadczyłam tego w hostelu – Amalienau, położonym w sąsiedztwie centrum miasta. Swoją nazwę wziął bezpośrednio z oryginalnej niemieckiej nazwy dzielnicy, w której się znajduje. Niektóre ściany ozdabiają niemieckie inskrypcje przedwojennego Königsbergu. W moim pokoju nad łóżkiem widniał napis, będący tytułem książki (nawiązujący do oryginału także czcionką) o historii miasta, wydanej w 1924 r.: Königsberg in Preussen. Werden und Wesen der östlichsten deutschen Grosstadt (w wolnym przekładzie: „O największym mieście na wschodzie Niemiec”).
Podobno wśród rosyjskich mieszkańców pojawiają się obecnie głosy o potrzebie przywrócenia miastu historycznej nazwy i odbudowie starego miasta. Obecna nazwa została nadana na cześć zmarłego w 1946 roku Michaiła Kalinina, radzieckiego polityka, współodpowiedzialnego za wiele masowych zbrodni komunistycznych. A póki co echa historycznej nazwy można znaleźć odwiedzając jedną z miejscowych piekarni-cukierni: Konigsbacker. Może właśnie nastały czasy, gdy historia staje się turystycznym produktem, opakowanym w taki sposób, aby dała się strawić i przyciągała turystów – zewsząd. Tylko czy to dobrze, czy źle? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wszystkim tym, którzy odwiedzą to arcyciekawe miejsce.