Tylko góry będą ci przyjaciółmi

Piszę po długiej przerwie. Dalekie podróże z powodów oczywistych trzeba odłożyć na jakieś niewiadome „potem”. Ale na szczęście są jeszcze podróże bliskie – czyli w moim wykonaniu #mikropodróże (zainteresowanych odsyłam do mojego konta na Insta), no i czytanie książek, które oczywiście także może przenosić człowieka gdzieś daleko. A pandemia pomaga mi nadrabiać w tym zakresie zaległości. Ostatnio wpadła mi w ręcę książka, o której ze względu na australijskie i migracyjne wątki – oba bardzo mi bliskie – postanowiła tutaj napisać.

„Tylko góry będą ci przyjaciółmi. Słowa z więzienia Manus” – bo o niej mowa – to książka, będąca relacją z kilkuletniego pobytu autora, Behrouza Boochaniego w australijskim obozie dla uchodźców na wyspie Manus. Autor to irański dziennikarz, który w 2013 roku założył prokurdyjskie pismo „Werya”. Do jego redakcji w 2013 roku wdarł się Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Boochani musiał przez kilka miesięcy ukrywać się przed reżimem. Aż w końcu był zmuszony uciekać z kraju – drogą morską do Australii.

W więzieniu Manus zatrzymywani byli tzw boat poeple – ludzie którzy dotarli na kontynent właśnie na łodziach. Byli to uchodźcy głównie z Azji i Bliskiego Wschodu, powodowani głównie względami politycznymi lub ekonomicznymi. Stworzone dla nich na przestrzeni lat więzienia znajdowały się także w innych miejscach – na terenie Australii, ale także offshore – poza granicami kraju. Jednym z takich miejsc offshore było właśnie Manus Regional Porcessing Centre, ulokowane na wyspie należącej do Papui Nowej Gwinei. Więzienie zostało utworzone w  2001 r. przez rząd premiera Johna Howarda, a następnie zamknięte w 2008 roku (po tym jak przestało być używane w 2003 r.). Jednak ponownie otwarto je w 2012 roku – za rządów premier Julii Gillard.

A to akurat czas, kiedy mieszkałam w Australii. I jako pracownik Ambasady RP w Canberze przyglądałam się funkcjonowaniu tego miejsca dość uważnie. Często pisała o nim australijska prasa, która czasem sygnalizowała pewne wątpliwości związane polityką migracyjną kraju. Jedna z głównych wątpliwości, jaka pojawiała się w tym kontekście, dotyczyła niewielkiej skali zjawiska ludzi przypływających do kraju na łodziach, w stosunku do osób, które przybywają z tych samych powodów do Australii drogą lotniczą. Natomiast sposób dotarcia tych pierwszych na wymarzony kontynent sprawiał, że ich status był już zupełnie inny, co najlepiej odzwierciedlało stworzone i powszechnie stosowane właśnie pojęcie „boat people”.

Co ono faktycznie oznaczało najlepiej opowiada książką kurdyjskiego dziennikarza, który spędził w więzieniu na wyspie Manus 4 lata. Opis ucieczki do Australii także został zamieszczony w książce. Ta wielce ryzykowna podróż po wodach oceanu na prymitywnych łodziach o mało nie zakończyła się dla Boochaniego i jego towarzyszy śmiercią. Opis desperackiej walki o życie wstrząsa, ale jest zarazem wielkim literackim wyczynem. 

Wygrana ze śmiercią przynosi oczywistą, ogromną ulgę bohaterowi i jego czytelnikowi. Ale tylko na chwilę. Bo ta wygrana właściwie pozorna. Jest ona bowiem początkiem upokarzającego, nieznośnego doświadczenia niewoli, którą przygotował współczesny, cywilizowany świat. Nadzieje zostają zamienione w koszmar.

Książka powstała w więzieniu, co znamienne – z wykorzystaniem możliwości, jakie daje współczesna technika. Zapiski spisywane i wysyłane były partiami przez autora za pośrednictwem WhatsAppa. I chociaż dziś  Boochani jest już wolnym człowiekiem, zamieszkującym i pracującym w Nowej Zelandii (takie szczęśliwe zakończenie nie jest czymś oczywistym w przypadku „boat people”), to doświadczenia z więzienia Manus, wciąż odciskają się na jego życiu.

Wydawnictwo: Artrage.pl // Książkowe klimaty. Warszawa – Wrocław 2021